My story
Witam
Po raz pierwszy dzielę się ze światem tym co tak naprawdę czuje. To wyznanie to próba pogodzenia się z własnym sumieniem gdyż zdaję sobie sprawę z tego że to wszystko moja wina.
Więc zacznijmy moją historię.
Każda kobieta marzy o miłości. Te które twierdzą że nie, kłamią lub oszukują same siebie. A poza tym nie zapominajmy iż droga do naszego serca w odróżnieniu do męskiego zaczyna się w otworach słuchowych zewnętrznych.
I tak jak każda historia moja zaczyna się od spotkania.
Po raz pierwszy zobaczyłam go na wykładzie. Dopiero przeniósł się z innego kraju, to był pierwszy dzień, był spóźniony. Wyglądał jakby urwał się z któregoś teledysku tak modnych teraz pseudo raperów. Ale w tych czasach wyglądał czarująco niezwykle i wyjątkowo. Odrazu wpadł mi w oko, a z racji tego że uważałam się za silną niezależną kobietę postanowiłam sama dokonać pierwszego kroku. I udało się, byłam najszczęśliwsza na świecie. Taki facet zainteresował się MNĄ!
Nasz związek od początku rozwijał się za szybko, ale czy mogłam mieć pretensje kiedy koło mnie byltaki miły, troskliwy, delikatny, ale niewiarygodnie zazdrosny mężczyzna. Wydawało mi się że razem pokonamy wszystkie wątpliwości trudności i różnice pomiędzy nami. Dzielił nas język, kultura, religia i światopoglądy. Każdego dnia próbowałam udowodnić że go kocham i nigdy się to nie zmieni.
Nie umiem w jakiś wyjątkowy sposób okazywać uczuć. Moje wychowanie nie pozwala mi okazywać uczuć publicznie czy nawet otwarcie o nich rozmawiać, ale uznałam że najbardziej skutecznym sposobem udowodnić swoją miłość to zadbać o kochanego najlepiej jak potrafię.
Kilka miesięcy od początku naszego związku K. wylecial z uczelni. Głupi wypadek, mój kochany przypadkowo rozpylił gaz w zamkniętej sali, niechcący ale nikogo to nie interesowało. Całe szczęście że nie doszło do sprawy sądowej, bo nawet znalazła się dziewczyna która napisała oświadczenie, że był to celowy atak terrorystyczny na nią i jej nieurodzone dziecko. Widziałam jego ból, było to dla mnie nieznośne, starałam się pomóc jak tylko mogłam. K. zmusił mnie przyrzec że nie powiem jego rodzicom, i dotrzymałam słowa. Do był pierwszy z wielu razy kiedy musiałam kłamać i oszukiwać kryjąc ukochanego. Koledzy próbowali przekonać mnie żebym go zostawiła. Jak oni mogli? Czy nie widzieli że to ten jedyny? Jak mogłabym porzucić ukochanego szczególnie w tak trudnej sytuacji?
Po jakimś czasie odseparowałam się od wszystkich. Zamknęliśmy się w naszym małym pokoiku i każda wolną chwilę spędzaliśmy poznając tajemnice naszych ciał i umysłów. K. próbował znaleźć pracę, ale praca dla polaka na Ukrainie to nie jest takie proste. Więc ja chodziłam na zajęcia a K. dbał o to żebym mogła skupić się na nauce. W takiej izolacji spędziliśmy kolejne pół roku.
Później K wrócił na studia, i jakoś życie potoczyło się dalej. Byłam szczęśliwa że mój mężczyzna wrócił na wyznaczony tor, że mieliśmy siebie nawzajem i wspólne plany.
Och te plany...
Pewnego dnia zadzwoniła moja przyszła teściowa i poinformowała że przez "wielkie znajomości" załatwia dla K przeniesienie no i że dla mnie też może to zrobić ale będzie to sporo kosztowało. Nie jestem córką milionera ani nie pieprzę córki milionera więc powiedziałam że muszę porozmawiać z rodzicami. Moi starzy podeszli do tego bardziej rozsądnie ode mnie i zaczęli interesować się szczegółami co wywołało negatywną reakcje teściowej i krzyki typu - "Jak nie wierzycie mi to ja wam nigdy więcej w niczym nie pomogę! ".
Pochodzę z kraju gdzie można załatwić wszystko, zaczynając od podrabianych dyplomów sprzedawanych niegdyś w podziemnych przejsciach aż do ukrycia morderstwa. To że w Polsce dzieje się to samo wcale mnie nie zdziwiło, ale zaniepokoił mnie fakt że od nas łapówkę wymagali teraz a przeniesienie za rok. Poza tym później okazało się że teściowie płacili tym osobom dużo wcześniej. No i któregoś dnia teściowa zadzwoniła do K z super wiadomością... Mamusia tak troszczy się o swojego synka że wzięła 200 tysięcy kredytu żeby załatwić przeniesienie i dla jego dziewczyny (czyli mnie). Nie pamiętam dokładnie co wtedy powiedziałam, ale pamiętam na pewno że nie prosiłam o to ani nie potwierdziłam że moi starzy to spłacą. Ale co zrobione to zrobione. Czułam się winną że ktoś tak się dla mnie poświęca.
Później mamusią zaczęła opowiadać kto jej w tym pomógł. Okazało się że babeczka rozmawia przez telefon z facetem który przedstawia się jako były minister i tak się w niej zakochał że załatwi nam całe przeniesienie i pomoże utorować dalszą drogę tylko z miłości. Ale był w tym haczyk. Przez to że obecnie pan minister przebywał w USA na leczeniu, to nie mógł teraz po opłacać wszystkie łapówki no i moja teściowa musiała nabrać pożyczek. Ja podejrzewałam że coś tu nie gra, ale nie miałam dowodów a rozmowa z "mamusią" przynosiła tylko kolejne awantury. Ileż ja tego słyszałam : "jesteście niewdzięczni, ja dla was wszystko a wy nie wierzycie" lub "jak mi nie wierzycie to ja wycofuję cała sprawę". Ja nawet próbowałam mówić żeby wycofała wszystko, ale przecież to od początku była ściema.
Nie wiem kto jest bardziej w tym wszystkim winien. Moja głupia teściowa, czy ja, gdyż wiedziałam że to oszustwo i nic nie zrobiłam.
Mijały miesiące, sytuacja się pogarszała. Ci ludzie co chwilę dzwonili że potrzebują dopłaty. Teściowie zaczęli awanturować się żeby moi rodzice płacili za to. Tłumaczyłam im że to się nie zdarzy, poza tym jak mogłabym tak wkopać swoich blizkich. Zaczęło się piekło.
Kilka miesięcy przed ślubem próbowałam odejść. Już wiedziałam że nic dobrego z tego związku nie wyjdzie. I mój kochany K zareagował na taką wiadomość najlepiej jak umiał...
Czyli zaczął grozić mi że jak odejdę to sądownie obciąży moją rodzinę kosztami kredytu. Bałam się. I zostałam...
Dodaj komentarz